Zakopane, Zakopane, czyli podróż nieco nostalgiczna
Dziś, czyli w niedzielę 2 października, miałem trochę wspomnień, związanych z Zakopanem i okolicami. Odwiedziłem ten kurort po ponad dwudziestoletniej nieobecności w nim, a kiedyś bywałem w nim każdego roku – zawsze w pierwszy tydzień października, gdy odbywała się w hotelu Kalatówki impreza jazzowa Jazz Camping Kalatówki.
Z prawdziwą satysfakcją stwierdziłem, że góry pozostały na swoim miejscu. Do takiej konstatacji doszedłem, gdy znalazłem się w Kuźnicach, skąd bierze początek wiele szlaków tatrzańskich. Niedziela to był pierwszy dzień mojego pobytu w Zakopanem, więc zaprogramowałem dla siebie i mojej partnerki zupełnie lajtową wycieczkę z Kuźnic przed Dolinę Jaworzynki do schroniska Murowaniec.
Szliśmy więc sobie lajtową w dobrych humorach, dopóki nie spotkaliśmy małżeństwa, z którym wdaliśmy się w rozmowę. W pewnym momencie spotkany mężczyzna rzucił okiem na zwisającego z mojego ramienia nikona.
– Widzę, że robi pan zdjęcia, to podsunę panu pomysł na dobre zdjęcie – zaczął. – Niedaleko, po lewej stronie szlaku jest takie błotko i widać w nim wyraźne ślady niedźwiedzia. Prawdopodobnie byłą to samica z małym.
Zaniepokojony spoglądam n moją partnerkę i widzę to, czego się obawiałem, czyli jej przerażoną twarz.
– Ja dalej nie idę – oznajmiła z determinacją,
Facet zorientował się, że walnął babola, zaczął przepraszać i przekonywać, że nie ma żadnego zagrożenia, że to stare ślady, a w ogóle to niedźwiedzie unikają ludzi. Wtórowała mu jego żona. Wspólnymi siłami udało nam się przekonać moją partnerkę, że nie ma co panikować. Poszliśmy dalej, ale nic już nie było takie, jak wcześniej. Po pewnym czasie uznałem, że nie ma sensu tego ciągnąć i zaproponowałem odwrót. Trudno sobie wyobrazić radość mojej partnerki. Wróciliśmy więc do Kuźnic – Murowańca nie odwiedziliśmy wprawdzie, ale i tak wróciły nam dobre humory.
Zmieniły się natomiast nieco Kuźnice. Tam, gdzie kiedyś był parking i przystanki dla busów, teraz jest plac budowy. I... to chyba koniec zmian. Nadal działa Zajazd Kuźnic, w którym zawsze zatrzymywaliśmy się z moim przyjacielem, gdy przyjeżdżaliśmy na Jazz Camping Kalatówki. Pamiętam, że za dobę pobytu poza sezonem płaciliśmy po 25 zł, a w cenie było śniadanie. Gdy byliśmy tam któryś raz z kolei, byliśmy jedynymi gośćmi, więc szef obiektu, który zdążył nabrać wobec nas zaufania stwierdził, że nie ma sensu, aby on tkwił w hotelu i otwierał nam drzwi w nocy, gdy wracaliśmy z Kalatówek. Wręczył nam klucze od hotelu i poprosił, abyśmy sami sobie radzili. Nie zawiedliśmy jego zaufania.
W poniedziałek wybieramy się do hotelu Kalatówki. Myślę, że tym razem nam się uda, bo to tylko 20 minut marszu pod górę wygodną, wyłożoną kamieniami drogą. Oczywiście będą również zdjęcia, jak dziś.
O, tak. Łezka się w oku kreci. Byłam tam kilka razy. Melanż jazzu, tatrzańskiej przyrody i góralskiej muzyki to strzał w dziesiątkę. Dzięki za przypomnienie i zdjęcia!
OdpowiedzUsuń