Bandyta i paser handlowcem
Jak powiedział pewien polityk, nieważne, jak się zaczyna. Ważne, jak się kończy. Czasem człowiek zrobi coś, co zdaje się kłaść cieniem na całe jego życie. Okazuje się, że jednak jest wyjście ze smugi cienia.
Dawid ma 32 lata. Jest krótkowidzem, więc nosi okulary. Wysoki, dobrze zbudowany, regularne rysy – może podobać się kobietom. Zwłaszcza że ma w sobie coś, co przyciąga uwagę, a jednocześnie budzi zaufanie. I jest bystry, dowcipny… Nosi jednak w sobie tajemnicę, której nikomu ze świata, w którym teraz funkcjonuje, za nic by nie zdradził. Tajemnicę, która kładzie się cieniem na kilka lat jego życia.
Trzy lata temu wyszedł z więzienia, gdzie trafił w wieku 23 lat . Co robi w tej chwili? Jest przedstawicielem handlowym w jednej z większych firm, działających na krajowym rynku w branży spożywczej.
- W handlu zawsze byłem dobry – śmieje się i puszcza oko. – Więc i tutaj niemal od razu zacząłem sobie dobrze radzić.
Berliński uniwersytet
Nic dziwnego, przecież skazano go między innymi za paserstwo. Ponadto udowodniono mu kilka przypadków kradzieży rozbójniczej, czyli – jak on sam mówi o swojej działalności – bandziorki. Zaczynał od drobnych kradzieży, bójek, w których był niezły, a ponieważ uchodziło mu to na sucho, rozzuchwalał się coraz bardziej. Przełomem w jego życiu były wakacje przed klasą maturalną w technikum.
- Kumpel z półświatka namówił mnie na wyjazd do Berlina. Zresztą długo nie musiał namawiać, byłem młody, jak to się mówi skokobryk, od udanych akcji… - roześmiał się nagle głośno. – Udanych akcji… powtórzył z ironią i śmiał się dalej. – No więc od tych udanych akcji – uspokoił się wreszcie – w głowie mi się poprzewracało i uważałem, że cały świat stoi przede mną otworem, a silnych na mnie nie ma.
Szybko wkręcili się do jednego z działających w Berlinie polskich gangów. Działali na zlecenie szefa, który na początek kazał im włamywać się do wskazanych mieszkań.
- Mówił konkretnie, co mamy mu dostarczyć z danego mieszkania, musiał mieć zatem dobre rozeznanie – wspomina Dawid. – Oczywiście zawsze groził, że jak weźmiemy coś więcej, to się z nami rozprawi, ale co tam dla nas jego gadanie. Fanty, które zamówił, trafiały do jego rąk. Trudno jednak było oprzeć się pokusie, gdy trafiło się nam coś wartościowego, a nie należało do listy zamówień szefa. Braliśmy i upłynnialiśmy we własnym zakresie.
Szybko nauczyli się „fachu” i zdobyli sobie uznanie szefa. Zaczął im wówczas zlecać kradzieże drogich aut. Ich zadaniem było włamać się, uruchomić silnik i dostarczyć auto do garażu pod konkretnym adresem. Dostawali za to swoją dolę.
Robota na ringu
- Robota nie zabierała dużo czasu i dawała niezłą kasę. Czuliśmy się jak młodzi bogowie, więc rozbijaliśmy się trochę po mieście. Któregoś wieczoru pojechaliśmy sobie na przejażdżkę po berlińskim ringu – opowiada handlowiec. – Jedziemy sobie wolno i rozglądamy się wokół. Na jednym parkingu kilka ciężarówek, na kolejnym jedna, na następnym też jedna… Spojrzeliśmy z kumplem na siebie i już wiedzieliśmy, co będziemy robić. Pojechaliśmy do siebie, zabraliśmy potrzebne rzeczy i z powrotem na ring. Poszło łatwo, chociaż czekała nas niespodzianka, bo było ich dwóch. Na szczęście obydwaj spali, więc najpierw związaliśmy jednego. Gdy z nim kończyliśmy, obudził się drugi, ale szybko sobie z nim poradziliśmy.
Czekało ich jednak rozczarowanie, bo cały tir wypełniony był markowym alkoholem, a spodziewali się czegoś innego, chociaż sami nie wiedzieli, czego.
- Załadowaliśmy swoje auto, ile się tylko zmieściło, i do siebie. Początkowo myśleliśmy, że będziemy musieli to wszystko sami wypić i zaczęliśmy od razu, żeby oblać debiut – śmieje się Dawid. – Później okazało się, że na dobrym alkoholu dobrze zarobić można nawet w Berlinie.
To były dobre wakacje z punktu widzenia ówczesnego Dawida i jego kumpla. Tak dobre, że postanowili je sobie przedłużyć.
- Do domu wróciłem pod koniec września. W szkole było trochę problemów, ale udało się jakoś wszystko załatwić – mruga znacząco.
Jak więzienie, to tylko z gitami
Do szkoły chodził w kratkę, bo rozsmakował się w nowym życiu, ale radził sobie z zaliczeniami kolejnych przedmiotów. Zdał nawet maturę. Wtedy mógł całkowicie poświęcić się temu, co umiał najlepiej. Dobrze szło przez trzy kolejne miesiące. Później noga mu się powinęła. Ukrywał się przez dwa tygodnie, ale dopadli go. Potem sąd i wyrok – sześć lat.
- Trafiłem oczywiście do gitów, bo tak kazały mi zasady wpajane od dziecka na podwórku, na osiedlu, wśród kolegów i znajomych – tłumaczy były więzień. – Przed pobytem w zakładzie karnym nie znałem nikogo szanowanego w naszym środowisku, kto obrałby inną drogę. Inni byli po prostu frajerami. Także ci normalni obywatele. Z politowaniem patrzyłem na tych biednych nauczycieli, udręczonych przez nasze wybryki, z ledwością wiążących koniec z końcem. Przecież ja mogłem ich miesięczną pensję zdobyć w godzinę roboty. A jakie wartości mógł mi wpoić ojciec, który – jak tylko sięgam pamięcią – zawsze był nawalony jak stodoła i potrafił tylko bredzić trzy po trzy. Zresztą zmarł, gdy miałem 14 lat, bo zapił się na śmierć. Było dla mnie oczywiste, że jeśli ktoś ma do siebie chociaż trochę szacunku, musi grypsować.
Byłem jej całym światem
Dla Dawida rówieśnicy, którzy chcieli coś osiągnąć poprzez wykształcenie, również byli frajerami. I nie dostrzega sprzeczności pomiędzy swoją postawą życiową, a faktem, że sam chodził do szkoły, razem z frajerami.
- To wszystko nie jest takie proste – mówi po chwili refleksji. – Miałem przecież matkę, z którą byłem i nadal jestem bardzo związany. Z jednej strony nie rozumiałem jej, że godzi się na takie życie z wiecznie zapijaczonym facetem. Mogła przecież, tak sobie wówczas myślałem, rzucić to wszystko i zacząć od nowa. Z drugiej jednak strony podziwiałem ją i szanowałem za to. Może niezbyt jasno to tłumaczę, ale myślę, że chodziło jej o mnie, czyli cały jej świat. I tej mojej matce ogromnie zależało na tym, żebym się uczył, zdobył jakiś dobry zawód. Trochę mnie to wkurzało, trochę bawiło, ale postanowiłem uczyć się, może dla niej, a może dla świętego spokoju. Tym bardziej, że szkoła nigdy nie sprawiała mi problemów i nie musiałem poświęcać jej zbyt wiele czasu. Chodząc do niej, zauważyłem nawet, że niektórzy, ci tak zwani frajerzy, są zupełnie fajnymi ludźmi. Wprawdzie obce mi były ich marzenia i wartości, jakimi się kierowali i czasem jawnie z nich drwiłem, ale z kilkoma nawet się zakumplowałem i do dziś utrzymuję z nimi kontakty.
To nie tak miało być
Gdy Dawid trafił do więzienia, zaczął przecierać oczy ze zdumienia i coraz bardziej był rozczarowany – wyidealizowany obraz świata „Ludzi” zaczął tracić swoje barwy, dostrzegał w nim coraz więcej rys, szczelin, które z czasem rozwierały się szerzej i szerzej, aż wreszcie cała ta rzeczywistość rozsypała się w drobny mak.
- Stopniowo wchodziłem w to coraz głębiej, najpierw na śledczaku, później na karnym i w miarę jak coraz lepiej poznawałem zasady i reguły grypsery, zacząłem rozumieć, że to, w czym tkwię, nie ma najmniejszego sensu. Oczywiście proces mojego, że tak powiem, otrząsania się ze snu, trwał długo – wspomina dzisiejszy handlowiec. – Początkowo przypadki łamania, w moim mniemaniu, reguł próbowałem tłumaczyć tym, że sam jeszcze dokładnie wszystkiego nie rozumiem. Chciałem wyjaśniać, dopytywałem… Ale za każdym razem słyszałem złowrogie: co, znudziło ci się grypsowanie? Zacząłem dostrzegać coraz więcej zwykłej ludzkiej podłości i łajdactwa w postępowaniu ludzi i coraz więcej rzetelności i prawdziwego charakteru wśród frajerstwa.
To nie miejsce dla ciebie, mała
Brzemienne w skutki okazały się odwiedziny siostry Oli. Przyjechała na widzenie z najbliższą przyjaciółką. Dawid znał Aśkę od wielu lat. Przyznaje, że zawsze zwracał na nią uwagę, bo była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną, ale nie interesował się nią zbytnio. Lubił panienki łatwe i szybkie, z którymi można było zrobić wszystko bez zbędnych ceregieli. Głębsze uczucie było dla niego oznaką słabości charakteru. Miał jednak w pamięci pewien incydent, który – jak sądził – mocno ich poróżnił. Okazało się jednak, że było odwrotnie.
- Siedziałem kiedyś w takiej jednej knajpie, w której zwykle przesiadywali znajomi z półświatka. Trochę już wypiliśmy. Nagle wchodzi Aśka. Sama, co mnie zdziwiło, bo wiedziałem, że ma chłopaka. Weszła i na moment zamarła, bo wszystkie oczy zwróciły się na nią. Taka laska… Ale przemogła się, podeszła do baru i zamówiła piwo. Za chwilę przypałętał się do niej taki żul jeden, znałem go. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że nic mnie to nie obchodzi, ale obserwowałem ją i jak zobaczyłem, że ten łach jest nachalny podszedłem i powiedziałem mu, zupełnie spokojnie, żeby się odwalił. Facet się najeżył i skoczył do mnie, więc dałem mu po twarzy raz i drugi i się zwinął. Aśka była przerażona, chyba się rozpłakała. Zapytałem, co robi w takim miejscu. Powiedziała, że zerwała ze swoim chłopakiem i postanowiła iść w miasto. Nie bardzo wiedziała gdzie, więc weszła do pierwszej lepszej knajpy. Powiedziałem jej, że to nie jest miejsce dla niej i że odprowadzę ją do domu. Nie protestowała, więc wyszliśmy. Gdy byliśmy na miejscu, pomyślałem sobie, że mogę ją mieć dla siebie, przyciągnąłem do siebie i chciałem pocałować, ale odepchnęła mnie. Byłem zaskoczony, bo wcześniej była taka miła… A teraz wykrzyczała, co ja sobie wyobrażam i że jestem jak tamten, czyli ten żul, co mu dałem po gębie. Wykrzyczała i pobiegła do domu. Byłem zdumiony, ale wiele nie myślałem o tym. Machnąłem ręką i wróciłem do kumpli.
Na szczęście mam okulary
Dawid nie ukrywa, że wizyta siostry w towarzystwie jej przyjaciółki wywarła na nim niezatarte wrażenie.
- Nie były długo, ale tych chwil spędzonych z nimi chyba nigdy nie zapomnę – zwierza się. – Zwłaszcza gdy Ola wyszła do toalety i zostaliśmy z Aśką sami. Powiedziała mi, że jest mi bardzo wdzięczna za to, co dla niej zrobiłem w knajpie i kazała mi zapisać numer telefonu do siebie. Zadzwoń, jak tylko wyjdziesz, poprosiła. Potem chodziłem, jak we śnie. Pierwszy raz w życiu coś takiego przeżywałem…
Zadzwonił, jak tylko wyszedł na wolność. Spotkali się. Był spięty, ona też. Rozmawiali, ona w pewnym momencie zapytała, co zamierza robić, czy myślał o jakiejś pracy .
- Trochę się wkurzyłem, bo zostało we mnie cos takiego, że praca jest tylko dla frajerów – tłumaczy Dawid. – Pożegnaliśmy się trochę chłodno, ale widziałem jej smutek i cały czas miałem przed oczami jej twarz. Skontaktowali się ze mną kumple. Mieli różne ciekawe, nie powiem, propozycje, ale powiedziałem im, że skończyłem z bandziorką. Trochę się nabijali, ale zrozumieli. Nie nagabywali mnie więcej.
Zaczął szukać pracy. Trafiła się robota dla handlowca. Pomyślał, że jest w tym przecież dobry i poszukał protekcji. Skąd facet, który nigdy nie pracował, wiedział, że jest dobry w handlu?
- Fanty z napadów zawsze udawało mi się natychmiast upłynnić, chociaż kumple mieli z tym problemy – tłumaczy Dawid. - Zaczęli więc zlecać mi sprzedaż swoich towarów, za co brałem niemałą prowizję. Stąd zarzut za paserkę. Szło mi dobrze, więc pomyślałem sobie, że mogę robić to samo na legalu. Sprzedałem im niezły bajer i przyjęli mnie na próbę.
Znowu zadzwonił do Aśki. Tym razem miał się czym pochwalić. Poszło super, Spotykali się coraz częściej. W robocie miał dobre wyniki, więc przedłużono mu umowę. Po pewnym czasie wziął z Aśką ślub, rok temu urodziło im się dziecko.
- Zawsze mogłem pójść w bandziorkę, bo kasa z tego niezła, tylko ile tak można? – pyta retorycznie. – Rok, może dwa. To tylko kwestia czasu, aż się wpadnie, Później odsiadka i znowu wszystko od początku. A tak naprawdę, wszystko zależy od kasy. Skoro legalnie mogę dobrze zarobić, to po co mi ryzyko? Zwłaszcza teraz, gdy mam fajna żonę, dziecko…
Zdejmuje okulary, przeciera szkła. Pod okiem błękitna plamka.
- Na szczęście muszę nosić okulary – śmieje się. – Oprawki tak dobrałem, żeby nic nie było widać.
Komentarze
Prześlij komentarz