Moja proza: Nie ujdziesz mi – odcinek kolejny
Z każdego kąta wiało nudą. Zwyczajnie, jak to na niemieckim. W klasie było cicho, ale tylko dlatego, że większość drzemała, ukołysana ciapowatością Volkswagena, czyli germanisty o dźwięcznym nazwisku Cierlik. Volkswagen nie wnikał, skąd pochodzi spokój i cisza w tej klasie. Ot, cieszył się całą prostotą swojej duszy, że to rezultat jego szczególnych właściwości.
Był dumny, bo większość nauczycieli narzekała na niesforność, wybujałość temperamentów i wybryki uczniów VB podkreślając, że przeprowadzenie lekcji jest istną męką, a w opinii niektórych wręcz niemożliwością. Cierlik nie wiedział, co to takiego użeranie się z rozwydrzoną czeredą. Z błogim spokojem odmieniał czasowniki modalne, klasa – hipnotyzowana matową jednostajnością jego głosu – pogrążała się w drzemce lub rozmyślała o niebieskich migdałach.
Mniej więcej w połowie lekcji jednak podniósł się szmer. Nieznaczny zrazu, ledwo zauważalny, ale wrażliwy Cierlik wyczuł go natychmiast i zaniepokoił się. Podniósł głos mimowolnie, jakby chciał stłamsić niebezpieczeństwo w zarodku, ale szmer narastał. Klasa ożywiała się, to nie ulegało wątpliwości. Coraz bardziej i rozszerzającą się falą. Uczniowie szturchali się, szeptali do siebie, coś sobie pokazywali ukradkiem… Podniecenie ogarnęło nawet dziewczęta – ostoję pokory i subordynacji w klasie. Volkswagen stracił pewność siebie, zająknął się, potem popełnił błąd w odmianie. Doszedł go skądś cichy chichot. Złożył to nakarm swojej pomyłki i wpadł w popłoch. Ki diabeł – myślał gorączkowo – trzeba coś zrobić, ale co? Przede wszystkim zachować spokój, to najważniejsze, nie dać się sprowokować. Spokój i jeszcze raz spokój. Coś go ścisnęło za gardło. Przymknął na chwilę oczy, potem zebrał się w sobie i podniesionym głosem zaczął odmieniać od początku.
– Ich soll, du solst… – krzyczał prawie.
Szmer w klasie narastał, nikt nie zwracał na niego uwagi. Stefan poczuł, że ktoś z tyłu dał mu kuksańca w żebra. Odwrócił się. To Tadek, zwany Burkiem, siedzący z tyłu, tuż za nim. Ściskał w ręku gazetę.
– Ty, popatrz no, to o twoim starym? – wychrypiał Stefanowi prosto w ucho, brudnym paluchem dźgając w gazetę.
Stefan skręcił się jeszcze mocniej. Spojrzał na gazetę – „Kurier Leśny”. Zainteresował się, poszedł wzrokiem za paluchem Burka.
– Acha – podniecił się. – Pokaż.
Sięgnął dłonią po gazetę.
– Czekaj, jeszcze nie skończyłem – Tadek cofnął rękę, ale Stefan był szybszy.
– Przecież ci nie zjem – wyszarpnął mu gazetę i przełożył na swoją ławkę. Pochylili się nad nią razem z Maćkiem.
– Wir sollen, ihr… – w tej właśnie chwili struny głosowe Volkswagena, nie nawykłe do takiego obciążenia, nie wytrzymały i głos mu się załamał, przechodząc w skrzypiący falset. Poczuł, że grunt usuwa mu się spod stóp. Zmobilizował wszystkie siły.
– Proszę o spokój! – ryknął przymykając oczy. Wypadło to nawet zupełnie nieźle i przez moment poczuł się pewniej.
Ktoś gdzieś parsknął śmiechem.
Tego było już za wiele. Pociemniało mu w oczach i stracił panowanie nad sobą. Chwycił z tablicy kawałek kredy i wymierzył w Burka, który – uniósłszy tyłek z krzesła – szarpał Stefana, próbując wyrwać mu gazetę. Burek dostrzegł kątem oka zamach Volkswagena. Puścił ramię Stefana kładąc się jednocześnie na ławce. Kreda przemknęła jasną smugą nad jego głową i rozprysła się na czole siedzącego za nim, wiecznie zaspanego Witka Rudzika. Cierlik przeraził się, zdawszy sobie sprawę z tego, co uczynił. Patrzył na Witka z otwartymi ustami oczekując najgorszego. A ten rozejrzał się wokół mrugając oczyma, jak zawsze nie wiedząc co się dzieje, po czym zdziwiony przetarł czoło dłonią. Fala śmiechu niemal ścięła Volkswagena z nóg.
W tej samej chwili Burek znów chwycił Stefana za ramię. Stefan właśnie skończył czytać. Był szczęśliwy i dumny. Szarpnięty odwrócił się nagle.
– Masz, nażryj się – wepchnął gazetę w rozcapierzoną dłoń Burka.
Ogólny śmiech złamał Volkswagena całkowicie. Czuł się bezradny i upokorzony. Skończyć z tym, skończyć jak najszybciej – tętniła mu w głowie myśl. Zabrał dziennik i zaczął wycofywać się ku drzwiom, rozglądając się wokół oczyma wypełnionymi zdziwieniem i lękiem. Po chwili zniknął za drzwiami.
– Klasa obstąpiła Stefana.
– Jak to było? Opowiadaj Misiek – ktoś zagadnął.
Stefan rozparł się niedbale na swoim krześle. Popatrzył na zwrócone ku sobie twarze. Jednej nie zauważył. Wyciągnął szyję. Przez jakąś szczelinę pomiędzy ciałami dojrzał ją. Siedziała na swoim miejscu – spokojna, opanowana. Ale patrzyła w jego stronę. Patrzyła z wyraźnym zainteresowaniem. Uśmiechnęła się nawet. Stefan poczuł ciepło.
Na Katarzynę zwrócił uwagę już dawno. Dawno temu. Nie tylko on zresztą. Uchodziła za najbardziej atrakcyjną dziewczynę w klasie i chłopaki aż się palili do niej. Używali najprzeróżniejszych sposobów, aby ją poderwać. I Stefan wzdychał do niej, ale tylko skrycie. Zaciskał pięści aż do bólu widząc, że znów któryś się koło niej kręci i oddychał z ulgą, gdy tamten dostawał odprawę. Sam nie miał odwagi zrobić choćby najmniejszego kroku w jej kierunku. Ograniczał się do tęsknych spojrzeń, rzucanych ukradkiem. Czasem ich spojrzenia spotykały się i wtedy zdawało mu się przez moment, że widzi w jej oczach zachętę. Ogarniało go podniecenie, zbierał się w sobie, skupiał siły i odwagę, układał w myśli słowa, które chciałby jej powiedzieć, wybierał odpowiedni moment i… zaraz potem przychodziło zwątpienie. Nie zniósłby, gdyby go odtrąciła. Spaliłby się chyba ze wstydu i upokorzenia. I cały plan, który z takim mozołem układał, walił się z łoskotem, a on wściekły, na siebie rzecz jasna, wymyślał sobie od najgorszych. Prawdziwe jednak katusze przeżywał, gdy już, już zdawało się, że kolejny konkurent wkradał się w jej łaski. Gdy przekomarzała się z zalotnym uśmiechem, patrzyła mu w twarz mrużąc filuternie oczy, a nawet pozwalała się objąć. Chodził wtedy jak struty, pocieszając się jednocześnie, że to nic, niech tam, że skoro tak to chyba nie jest lepsza od innych, a na takiej mu przecież nie zależy. Spokoju jednak przez to nie zyskiwał. Ale tym większą miał satysfakcję nazajutrz, czy góra po dwóch dniach. Gdy na widok wczorajszego adoratora – puszącego się i pewnego siebie – Katarzyna wydymała wzgardliwie swe pełne wargi, wstrząsała niecierpliwie jasnymi lokami i rzucała jakieś gniewne słówko. Adorator, zbity z tropu, chyłkiem płynął w dal jak zmyty. Co za radość i… nowe nadzieje.
Czuł jak rośnie. Rozglądał się w milczeniu i uśmiechał tylko, smakując chwilę swej wielkości.
– No, Misiek, ogłuchłeś?
Wzruszył ramionami.
– Zwyczajnie – powiedział wolno. – Tak, jak napisali.
– No tak, ale wiesz, opowiedz tak ze szczegółami.
– Niech będzie ze szczegółami – zgodził się i zaczął opowiadać. Co jakiś czas spoglądał na Katarzynę. Słuchała z zainteresowaniem.
– Gadanie – prychnął któryś, gdy Stefan skończył. – Już wierzę, że w makulaturze. A skąd by się tam wzięły?
– A ja wiem, skąd? Wzięły się i już.
– Ciekawe, że akurat twój stary znalazł, a nie ktoś inny.
– O co ci chodzi? – najeżył się Maciek. – Jak już ktoś musiał znaleźć, to dlaczego nie jego stary?. Na niego padło i już.
– Pewnie – przytaknął Heniek zwany Cepem, najmocniejszy w klasie. – Głupie gadanie.
– A ja mówię, że to nieczysta sprawa – mruknął ktoś sceptycznie.
– Od nieczystych spraw to twój stary jest specjalista – zgasił go Heniek i wszyscy roześmieli się, bo wiedzieli, o co chodzi. Ojciec sceptyka handlował samochodami niewiadomego – jak mówili wmieście – pochodzenia. Kilkakrotnie już był przesłuchiwany z tego powodu przez prokuratora, ale za każdym razem wychodził nietknięty z opresji.
– Ale nie musiał od razu do gazety. Można było to załatwić po cichu, a nie zaraz afera na całe miasto.
– A brudy by się dalej kotłowały – odciął ktoś. Dobrze zrobił, wdechowy facet, ja bym też tak. Z miejsca z grubej rury i już.
– A ja wam mówię, że to jakaś gra – upierał się zwolennik cichego załatwiania spraw.
– Zaraz gra! Gdyby nie on, to wszystko poszłoby na przemiał i co wtedy!? – zaperzył się inny.
– A nic. Nie byłoby krzyku.
– Dalej tam… Przestań już, bo aż w brzuchu mdli.
– A widziałeś te papiery? – zapytała jedna z dziewczyn.
– Jasne, jak mogłem nie widzieć – odparł Stefan.
– I jak wyglądały?
– Jak? Zwyczajnie, jak to stare papiery: żółte, postrzępione…
– I dało się coś odczytać? – inna z powątpiewaniem.
– No przecież odczytali.
– A jakie pismo? Drukowane czy maszynowe? – to Witek Rudzik, całkiem poważnie.
Gruchnęli śmiechem. Rudzik mrugał oczyma zdziwiony. Heniek zwany Cepem dał mu pstryka w ucho. Rudzik zaperzył się.
– No co! Zapytać nie wolno?
Znów się roześmiali. W tej samej chwili zadzwonili na przerwę.
Na korytarzu Stefan poczuł czyjeś delikatne dotknięcie czyjejś dłoni na ramieniu. Odwrócił się i coś go ścisnęło w dołku, zaburczało w brzuchu, gardło zwarło się konwulsyjnie, a ślina w ustach wsiąkła gdzieś pod językiem. Przed nim stała Katarzyna z lekko przechyloną na bok głową i uśmiechała się zalotnie. Też spróbował się uśmiechnąć, ale zaraz wydało mu się, że wypadło to głupio, więc przełknął ślinę, której nie miał, a że gardło miał zaciśnięte, więc wypadło to nieco za głośno, według jego uznania. Zmieszał się jeszcze bardziej, ale nie mógł oderwać oczu od uśmiechniętej Katarzyny. Stał jak słup soli z otwartymi ustami i gapiąc się w nią. Trwałoby to nie wiadomo jak długo, gdyby nie przemówiła.
– Mogę cię o coś poprosić? – zaszczebiotała mrugając oczami.
– Mnie? – ledwo zdołał wykrztusić.
– Mhm… – zamruczała cicho.
– Aaa… o co? – spytał półprzytomnie.
– Wiesz… - uśmiech zniknął. – Z matmą u mnie trochę kiepsko, nie wiem, czy dam radę… - złapała go za rękę i spojrzała błagalnie w oczy. – Pomógłbyś mi?
– Czemu nie – odpowiedział znów próbując się uśmiechnąć. – Kiedy?
– Może dziś po szkole, co? Będziesz mógł?
– Jasne, że będę mógł – prawie krzyknął.
– Fajnie – ucieszyła się. – To umówimy się u mnie, o piątej, dobra?
– Dobra – odpowiedział jak echo.
– Dzięki, przyjdź na pewno – mówiąc to tak na niego spojrzała, że zabrakło mu powietrza w płucach i musiał odetchnąć głęboko.
Za chwilę już
jej nie było, bo skończyła się przerwa, a Stefan ciągle jeszcze
stał oniemiały, choć chciało mu się skakać i śpiewać z
radości.
C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz