Moja proza: Oberwanie chmury – opowiadanie

            Rzeka, niegdyś strumyczek zaledwie, dziś dwieście metrów dalej spiętrzona tamą, rozlewała się tutaj szeroko, pokrywając srebrzystą taflą rozległe łąki i podchodziła aż pod wysoką skarpę z jednej strony, na której szumiał sosnowy las.

            Drugi brzeg wznosił się łagodnie aż do miejsca, gdzie wiła się równolegle do biegu rzeki kręta dróżka. Potem wznosił się nagle, choć nie tak stromo jak przeciwległy, ażeby w końcu przejść w płaski, poziomy pas ziemi. Wzdłuż tej skarpy ciągnęła się asfaltowa droga. W tym miejscu równoległa do rzeki, z dróżki niewidoczna, ale dająca się rozpoznać dzięki szumowi przejeżdżających samochodów.

            Przeciwległa skarpa, ta z szelestem sosen, była urwista – wyglądała jakby obsunął się nagle kawał brzegu odkrywając ludzkim oczom obraz przekroju wierzchnich warstw ziemi. A więc była najpierw gruby na metr pokład czarnej, płodnej gleby, pod nią jasnopopielaty piach, potem żółty, prawie pomarańczowy, gruboziarnisty żwir, następnie spękana w słońcu warstwa jasnobrązowej gliny z różnokolorowymi żyłkami, przygniatająca brudnożółte zwały miałkiego jak mąka iłu. Pod iłem znów warstwa żwiru, nieco drobniejszego niż poprzednia, w połowie zakryta wodami rzeki. Ze ściany skarpy zwisały długie bicze giętkich korzeni różnej grubości – od nitkowatych, po przypominające konary drzew.

            Drugi brzeg, ten z dróżką, cały pokryty był puszystym dywanem zielonej, miękkiej trawy. Siedział tam, z nogami prawie po kolana zanurzonymi w wodzie, mężczyzna we wzorzystej koszuli z krótkimi rękawami. Koszula była rozpięta i odsłaniała szeroką pierś porośniętą skłębionym włosem. Podwinięte nogawki spodni koniuszkami moczyły się w wodzie, ale mężczyzna nie zwracał na to uwagi. W rękach ściskał długi, bambusowy kij i całą uwagę skupiał na zielono-czerwonym spławiku, leniwie przesuwającym się po powierzchni rzeki.

            Spławik drgnął i mężczyzna także. Wyprostował wygięty dotychczas w kabłąk grzbiet, napiął wszystkie mięśnie, zaś nogi same mocniej wbiły się w podłoże, przez co nogawki zanurzyły się jeszcze bardziej. Opalone ramiona, na których zarysowały się grube sploty żył, wysunął nieco do przodu i zacisnąwszy zęby wpił rozognione oczy w chwiejący się na fali kolorowy przedmiocik. Był to fałszywy alarm, więc po chwili rozluźnił się, grzbiet zgarbił w pałąk, wytarł spocone dłonie w portki, zaś oczy, wyblakłe, znudzone oczy, w których ogień tak szybko zgasł jak się rozniecił, obojętnie spoczęły na sunącym po wodzie spławiku.

            Słońce minęło już swój najwyższy punkt na niebie i nieznacznie przechyliło się ku zachodowi. Grzało mocno. Jakieś sto metrów w dół rzeka rozlewała się jeszcze szerzej, głębokim łukiem wrzynając się w prawy brzeg. Tam gdzie ścieżka skręcała nagle, rósł ogromny krzak dzikiej róży obsypany kwiatami. Coś zamigotało wśród kwiatów, a w chwilę potem zza krzaka wysunął się kawałek daszka dziecięcego wózka, przednie kółka, wreszcie wózek w całej okazałości. Niklowaną poręcz trzymały opalone ręce. Potem pojawiły się długie jasnoblond włosy, którymi wiatr zasłonił twarz, następnie tułów w białej bluzce luźno zwisającej z ramion, biodra opięte cienką materią popielatych spodni, aż w końcu pełna postać wysokiej, szczupłej kobiety popychającej dziecięcy wózek.

            Rybak drgnął i powoli odwrócił głowę, gdyż z góry dobiegł go odgłos zatrzymującego się samochodu, potem stukot zatrzaskiwanych drzwi i dziecięce okrzyki. Na szczycie skarpy wyłoniło się dwoje malców. Na moment zastygli w bezruchu.. Chłopiec, liczący sobie nie więcej jak siedem lat, ubrany był w czerwone szorty i niebieską koszulkę z kaczorem Donaldem na piersi. Dziewczynka, może pięcioletnia, miała na sobie żółtą sukienczynę z cieniuchnej tkaniny, a na nogach sandałki. Patrzyli w dół – na błyszczącą w słońcu wodę i zieloną łąkę. W pewnej chwili chłopak odwrócił się tyłem do rzeki i krzyknął radośnie:

             Hurrra, jak fajnie! Chodźcie, szybko!

            Rybak skrzywił się, splunął w trawę i wrócił do poprzedniej pozycji.

            Obok dzieciaków zarysowała się na tle nieba sylwetka chudego mężczyzny. Był bez koszuli, w luźnych dżinsach, które z pewnością opadłyby mu z kościstych bioder gdyby nie podtrzymujący je szeroki, skórzany pas spięty na brzuchu połyskującą klamrą. Na bosych stopach miał jasnobrązowe klapki. Palił papierosa i rozglądał się po okolicy. Drgnął gdy kobieta, która pojawiła się obok niego jak cień, położyła mu dłoń na białym, nie dotkniętym jeszcze promieniem słońca ramieniu.

             Masz zimne ręce – mruknął zdziwiony.

            Kobieta uśmiechnęła się i zdjęła dłoń z ramienia mężczyzny. Była dość młoda i ładna. Pulchna, choć jeszcze nie otyła. Włosy, średniej długości, a raczej krótkie, miała pomalowane w jasnożółte i ciemnobrązowe pasemka. Ubrana była w bawełnianą sukienkę w biało niebieskie pasy, przylegającą do obfitych kształtów jej ciała, z wiązanymi na kokardy ramiączkami. Stopy ochraniały białe czółenka na niskich obcasach.

            Dziecko w wózku poruszyło się i rozwrzeszczało nagle głosem donośnym, wysokim. Wygięło brzuszek do przodu, głowę pokrytą jasnym puszkiem odchyliło do tyłu, pokazując twarz nabiegłą krwią, prawie zsiniałą. Kobieta zatrzymała się i nerwowym ruchem odgarnęła jasne włosy z twarzy. Sięgnęła ręką pod poduszkę z prawej strony, przez chwilę szperała tam po omacku, ale nic nie znalazła, więc zaczęła szukać z lewej. Wyjęła smoczek w różowej oprawce z białym kółkiem. Włożyła go sobie do ust., chwile potrzymała, a potem dotknęła nim warg krzyczącego niemowlęcia. Płacz ustał jakby ciął nożem. Kobieta wyprostowała się i popchnęła wózek.

            Z przeciwka, w odległości jakichś stu, stu pięćdziesięciu metrów od kobiety z wózkiem, niedbałym, wolnym krokiem nadchodził mężczyzna w białej koszuli z krótkimi rękawami i takiegoż koloru spodniach luźno opadających na czarne sandały. Mężczyzna był młody, wysoki, przystojny. Wiatr targał mu dość długie i gęste włosy nieokreślonej barwy. Twarz miał spokojną, zaś oczy patrzyły przenikliwie. Ręce trzymał w kieszeniach. Gdy ujrzał przed sobą kobietę z wózkiem zatrzymał się i popatrzył z uwagą, a potem uśmiechnął się leciutko, ledwo dostrzegalnie. Ręce wyjął z kieszeni, obtarł o spodnie i dopiero wtedy ruszył naprzód, jeszcze wolniej niż przedtem.

            Spławik na ułamek sekundy zniknął pod wodą i rybak podskoczył jak oparzony. Przez jakiś czas trwał nieruchomo w naprężeniu, lecz spławik kołysał się spokojnie i ani myślał zanurzać się po raz drugi. Rybak westchnął więc i rozluźnił się. Wędzisko oparł sobie na kolanach, podtrzymując je prawą ręką, lewą zaś sięgnął do leżącej obok, na trawie, paczki papierosów. Wyjął jednego i włożył sobie do ust. wciąż nie odrywając oczu od spławika. Przypalił go sobie i zaciągnąwszy się raz głęboko, wyciągnął haczyk z przynętą z wody i zarzucił w innym miejscu.

             Zostajemy, zostajemy! Tatusiu, zostajemy! – krzyczał na skarpie chłopiec z Donaldem na piersi, szarpiąc ojca za rękę.

            Chudy mężczyzna spojrzał pytająco na stojącą obok kobietę. Kobieta wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że jej wszystko jedno.

             Dobra, zostajemy – mruknął mężczyzna.

             Hurra! – chłopak zawył, rzucił się na zbocze skarpy i poturlał w dół wrzeszcząc przeraźliwie.

            Rybak obejrzał się, wyjął papierosa z ust i znów splunął ze złością.

            Dziewczynka puściła się za bratem biegiem, ale zbocze skarpy było przecież dość strome, więc po paru krokach pośliznęła się, klapła na pośladki z jękiem i dalszą drogę – aż do dróżki – przebyła na siedząco. Na dróżce rozpłakała się, pocierając poobijane pośladki, ale chłopak gnał już dalej ku rzece, więc niewiele myśląc, rzuciła się za nim w pogoń.

             Się potopią cholery – powiedział mężczyzna patrząc z góry na wyczyny dzieciaków.

            Kobieta zaczęła po tych słowach schodzić w dół, szeroko – dla zachowania równowagi – rozkładając ramiona i ostrożnie stawiając stopy w białych pantofelkach.

             Łaaa! – zapiszczała w pewnej chwili i jej ciało rozlało się szeroko na zielonej murawie. Byłaby poleciała ślizgiem w dół, tak jak przed paroma sekundami dziewczynka, ale zdążyła w porę uchwycić się obiema garściami trawy.

             Ha ha ha ha! – zarżał na skarpie mężczyzna.

            Kobieta z wysiłkiem odwróciła głowę i popatrzyła na śmiejącego się, ale za chwilę sama zaczęła się śmiać. Ciągle chichocząc podniosła się niezdarnie i teraz już bez przeszkód, tak jak przedtem, czyli szeroko rozstawiając ręce, dotarła do dróżki.

            Tymczasem mężczyzna zniknął ze skarpy. Lecz słychać go było przy samochodzie, gdyż trzasnęły najpierw drzwi, a potem czknął autoalarm. Po chwili pojawił się znów, ale tym razem z dużą, płócienną torbą zawieszoną na ramieniu oraz z kraciastym kocem i zwiniętym materacem pod pachą. Schodził w dół bez pośpiechu, pewnie stawiając nogi. Znalazł się na dróżce akurat w chwili, gdy przechodziła tamtędy kobieta z wózkiem. Przepuścił ją i czas jakiś patrzył chciwie na kołyszące się biodra.

             No chodźże wreszcie! – zawołała kobieta w biało-niebieskiej sukience.

            Mężczyzna spojrzał na nią i ruszył w jej stronę, oglądając się jeszcze za oddalającą się blondyną z wózkiem, którą od mężczyzny ubranego na biało dzieliło nie więcej niż dwadzieścia metrów.

            Mężczyzna ten szedł coraz wolniej, zaś jego ręce zdradzały niepokój i zakłopotanie. Chował je do kieszeni, wyjmował, zaplatał na piersi, znowu chował do kieszeni, wyjmował... To samo z oczyma. Strzelał nimi nerwowo, to na prawo, to na lewo, czasem na wprost, ślizgał się po okolicy, ale nigdzie nie zatrzymał ich na dłużej. W pewnym stopniu wybawił go z kłopotu ogromny huk, który nagle rozerwał powietrze, huk przekraczającego barierę dźwięku samolotu. Poleciał oczyma hen, w przestworza, za warkotem silników i utkwił je w punkciku błyszczącym w słońcu srebrzyście. Śledził ruch lśniącego ptaka aż do momentu gdy doleciało go delikatne, ledwo słyszalne skrzypienie kółek dziecięcego wózka i chrzęst żwiru pod stopami kobiety o jasnych włosach. Oderwał wtedy oczy od świetlistego punktu rysującego niebo i spojrzał na kobietę z miną człowieka zaskoczonego, że spotkał tę właśnie osobę. Ich oczy spotkały się. Mężczyzna uśmiechnął się z zakłopotaniem. Kobieta nerwowym ruchem odgarnęła włosy, które wiatr nawiewał jej na twarz i też uśmiechnęła się nieśmiało. Chyba nawet zarumieniła się nieco, choć może to tylko złudzenie, a rumieniec, to jedynie zaczerwienienie skóry pod wpływem promieni słonecznych.

             Dzień dobry – powiedział mężczyzna i niezdarnie wykonał głową ruch, który w innej sytuacji nie miałby żadnego znaczenia, lecz w tej mógł oznaczać jedynie ukłon. Powiedziawszy to, jeszcze bardziej zwolnił kroku i nie spuszczał oczu z kobiety.

             Dzień dobry – odpowiedziała cicho, uśmiechając się mocniej.

Spostrzegła, że mężczyzna zwolnił kroku i na moment zawahała się nie wiedząc, czy ma się zatrzymać. Ten moment zawahania zadecydował o tym, że mężczyzna zatrzymał się i odwrócił przodem do niej, a bokiem do kierunku, w którym szedł. Kobieta zatrzymała się także. Lewą dłoń wsparła na poręczy wózka, prawą złożyła na biodrze, cały ciężar ciała przemieściła na prawą nogę, zaś lewą – zgiąwszy w kolanie – założyła na prawą i czubkiem buta oparła o ziemię.

 Na spacer? – spytał mężczyzna wyłamując palce rąk.

 Tak, trochę... – odparła z zakłopotaniem odgarniając włosy, które w tej chwili akurat jej nie przeszkadzały.

 Sama, bez męża? – zdziwił się.

 Ładna pogoda, więc pojechał na ryby z kolegami – umknęła z oczyma w bok i posmutniała nieco.

Mężczyzna pokiwał głową jakby chciał powiedzieć, że to przecież oczywiste, inaczej być nie może – w taką pogodę tylko na ryby.

Chwilę milczeli, każde patrząc w inną stronę. W końcu mężczyzna wskazał ręką na wózek, natomiast kobieta uchwyciła ten ruch i spojrzała mężczyźnie w oczy, słusznie spodziewając się pytania.

 Chłopak, czy dziewczynka?

 Chłopak.

Znów zaległo milczenie. Niewielki obłok przesłonił słońce i na jakiś czas okolica pogrążyła się w cieniu.

 Śpieszysz się? – spytał.

Kobieta wzruszyła ramionami.

 Nie, gdzie mam się spieszyć.

 To może usiądziemy? – oczyma wskazał murawę.

 Usiądźmy – nacisnęła obiema rękami na poręcz, przednie kółka uniosły się do góry i wtedy skierowała wózek w stronę wody.

Wjechała w trawę.

Mężczyzna, ten od samochodu, rozebrany do spodni, siedział na rozpostartym kocu i z całych sił dmuchał w materac. Policzki wydęły mu się jak banie, a twarz prawie zsiniała z wysiłku. Nogi miał jeszcze bielsze niż ramiona. Jego kobieta, również rozebrana, w okularach słonecznych na nosie, siedziała obok z wyprostowanymi nogami i smarowała sobie ramiona olejkiem do opalania. Skończywszy z ramionami przerwała smarowanie i spojrzała na mężczyznę. Chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała, ponieważ on ciągle dmuchał.

 Posmaruj mi plecy – poprosiła, gdy skończył i dziurę w materacu zatkał korkiem.

Mężczyzna nacisnął kilka razy powierzchnię materaca, sprawdzając czy powietrza będzie dość, odrzucił go, wyjął flakon z rąk kobiety i ukląkł za jej plecami. Wysączył trochę oleistego płynu na dłoń, a następnie zaczął wcierać go w skórę z zapałem. Kobieta, kołysząc się w rytm ruchów jego ręki, poprawiała sobie piersi w staniku. Stanik był nieco przyciasny i wrzynał się głęboko w tłustawe ciało. Mężczyzna, skończywszy, z szelmowskim uśmiechem wsunął kobiecie otłuszczoną rękę w majtki.

 Tutaj też? – spytał lubieżnie.

 Idź, głupi – kobieta zachichotała i pchnęła mężczyznę tak, że musiał podeprzeć się łokciem. Patrzył na nią i zaśmiewał się do rozpuku ze swego dowcipu. Kobieta rozejrzała się wokół czy nikt nie widział i postukała się znacząco palcem w czoło, nie ukrywając jednak zadowolenia. Potem położyła się na brzuchu plecy wystawiając do słońca.

Dzieciaki, w samych majtkach, chlapały się w wodzie, w odległości jakichś dziesięciu metrów od rybaka, wrzeszcząc i śmiejąc się wesoło. Rybak, burcząc gniewnie pod nosem, raz po raz spoglądał na nie z nienawiścią.

Spławik drgnął. Rybak także. Mocniej chwycił wędzisko i czekał wstrzymując oddech. Spławik runął nagle w głąb. Rybak zerwał się na równe nogi. Nogawki spodni zanurzyły się w wodzie. Koszulę rozwiał wiatr, wzdymając ją za plecami niczym żagiel. Zacisnął mocno usta, prawą dłonią chwycił korbkę kołowrotka i kołowrotek zaterkotał.

Mężczyzna leżący na kocu uniósł głowę. Z zaciekawieniem patrzył na rybaka.

 Powinien ciąć – mruknął.

 Co ciąć? – kobieta leżąca obok odwróciła głowę ku niemu.

Mężczyzna nie odpowiedział. Nadal patrzył z zainteresowaniem.

 No co ciąć? – kobieta nie dawała za wygraną.

 Oj nic, leż! – mężczyzna machnął ręką nie odrywając oczu od rybaka.

Naraz rybak zdecydowanym ruchem szarpnął wędziskiem w górę. Kij wygiął się i wyprostował. Z wody, jak wystrzelona z procy, wyleciała ryba, dość duża. Zatrzepotała się na haczyku, błysnęła w słońcu srebrną łuską i chlup! – wpadła z powrotem do rzeki.

 By to szlag! – zaklął rybak. Złapał za żyłkę, przyciągnął haczyk i zaczął manipulować przy nim.

 Fujara – mruknął mężczyzna na kocu układając się wygodnie.

Wiatr ustał, zrobiło się duszno. Powierzchnia wody wygładziła się i rzeka wyglądała jak balia wypełniona rtęcią.

 Parno – powiedział mężczyzna w bieli. Siedząca obok kobieta o jasnych włosach gestem człowieka zmęczonego przeciągnęła dłonią po twarzy. Mężczyzna sięgnął ręką do kieszeni koszuli. Wyjął pudełko z papierosami i zapalniczkę. Podsunął paczkę kobiecie.

 Przecież ja nie palę – powiedziała zdziwiona trochę.

 Racja – przypomniał sobie mężczyzna. Zamyślił się i uśmiechnął, być może do swoich wspomnień. Głuchy grzmot przewalił się po niebie. Mężczyzna ocknął się z zamyślenia, a kobieta rozejrzała z niepokojem. Z zachodu nadchodziła ciężka, ołowiana chmura.

 Przejdzie bokiem – uspokoił ją mężczyzna. Włożył papierosa do ust, zaciągnął się z lubością i wypuścił siwy kłąb dymu.

Rybak popatrzył na chmurę zasępiony.

Mężczyzna na kocu podniósł głowę.

 Będzie pompa – mruknął.

 Jaka pompa? – spytała jego kobieta. Leżała w dalszym ciągu na brzuchu. Głowę miała złożoną na prawym ramieniu, natomiast twarz i usta osłonięte lewym, więc słowa wyszły nieco przytłumione.

 Zwyczajna, leż... – odparł mężczyzna.

 Poza tym co słychać? – zagadnął ten w białym stroju, błyszczącymi oczyma patrząc na jasnowłosą. Pudełko z papierosami leżało obok na trawie. Zapalniczkę obracał nerwowo w palcach prawej dłoni. Kobieta siedziała z podkurczonymi nogami, które objęła rękoma, na kolanach zaś złożyła głowę. Patrzyła smutno na palce mężczyzny manipulujące zapalniczką.

 Nic takiego. Wiesz... Żyje się – odrzekła powoli. Raptem, jakby sobie o czymś przypomniała wyprostowała się i sięgnęła do szarej torby leżącej pod wózkiem w drucianym pojemniku zawieszonym na osiach. Wyjęła dwa jabłka.

 Chcesz? – jedno z nich podsunęła mężczyźnie.

 Nie, dziękuję.

Zapadła cisza. Słychać było tylko okrzyki dzieciaków szalejących w wodzie, a w górze, hen, wysoko w przestworzach, śpiew niewidocznego skowronka.

W odległości około pięćdziesięciu metrów w dół rzeki, po przeciwnej stronie, pojawiło się parę osób. Rozłożyli koc i porozsiadali się wygodnie.

Kobieta odgryzła z chrzęstem kęs jabłka i żuła powoli. Mężczyzna palił w zamyśleniu.

 Jesteś szczęśliwa? – spytał nagle nie patrząc na kobietę. Drgnęła nieco zdziwiona, przestała żuć jabłko, zmieszała się. Pojawiło się kłopotliwe milczenie. Kobieta zastanawiała się.

 Sama nie wiem – odparła cicho.

Mężczyzna powoli odwrócił głowę w jej stronę i popatrzył prosto w oczy. Wózek poruszył się, dzieciak zaczął wierzgać nóżkami i zapłakał. Kobieta, zaniepokojona, zerwała się na nogi. Tak samo jak poprzednio poszperała w okolicy poduszki. Znalazłszy smoczek, włożyła go dziecku do ust. Niemowlak uspokoił się – ciało znieruchomiało, powieki opadły ciężko. Spał dalej.

Nagle zawarczał motor. Rybaka aż rzuciło. Motor zakrztusił się i zgasł, ale za chwilę zawarczał znowu i pracował już równo. Po chwili wzmógł się i wszedł na wyższe tony.. Mężczyzna na kocu podniósł głowę i popatrzył w dół rzeki. Na wysokości miejsca, w którym po przeciwnej stronie rzeki rozłożyła się grupka osób po wodzie szalała maleńka, zdalnie sterowana motorówka. Biały, lśniący kadłub miotał się na wszystkie strony na wirażach wzbijając w górę fontanny wody. Dzieciaki brodzące w wodzie zamilkły. Otworzywszy usta, z uwagą śledziły kręty bieg motorówki.

 Jasna cholera! – zaklął rybak. Złapał za korbkę i ze złością zaczął nawijać żyłkę na bębenek kołowrotka zamierzając chyba przenieść się w inne, bardziej spokojne miejsce.

Wtem silnik umilkł i zrobiło się cicho. Wrzecionowaty kształt przez jakiś czas sunął jeszcze po powierzchni wody pchany siłą bezwładności. Powoli jednak wytracał szybkość, aż wreszcie znieruchomiał.

 Żarło i zdechło – mruknął leniwie mężczyzna na kocu.

 Co zdechło? – poderwała się kobieta.

 Nic, leż...

Kobieta bez słowa ułożyła się wygodnie i przymknęła oczy.

Rybak zaprzestał zwijania wędki i patrzył na motorówkę. Jeden ze stojącej na przeciwległym brzegu grupki wskoczył do wody. Zaczął płynąć, kierując się w stronę łódki.

 Chi, chi, chi... – zachichotał rybak z satysfakcją. Zarzucił z powrotem wędkę i, zadowolony, uważnie śledził ruchy spławika.

Mężczyzna na kocu podniósł się leniwie, wyprostował i przeciągnął powoli.

 Gorąco – powiedział do siebie, ale jego kobieta musiała dosłyszeć, bo otworzyła jedno oko i nadstawiła czujnie ucha. Nie padło już jednak ani jedno słowo, toteż powieka jej opadła i zapadła w poprzednie odrętwienie.

Mężczyzna, stąpając delikatnie i unosząc ramiona za każdym krokiem, bo kłuło go w gołe stopy, ruszył w kierunku rzeki, tam gdzie taplały się dzieci. Zawyły radośnie ujrzawszy ojca.

 Tata, naucz mnie pływać – szarpał go za rękę chłopak.

 Później – burknął mężczyzna. Stanął w wodzie po kolana, pochylił się, nabrał wody w garście i spryskał sobie pachy. Potem pochlapał piersi i brzuch. Gdy już nieco schłodził wygrzane na słońcu ciało, zaczął powoli iść, oddalając się od brzegu. Zanurzał się coraz głębiej. Pęcherzyki powietrza, łaskocząc go, biegły od stóp po nogach i z delikatnym szmerem pękały na powierzchni. Gdy czerwone kąpielówki zniknęły pod wodą położył się i zaczął płynąć niezdarnym kraulem, przewalając się ciężko z boku na bok. Dzieciaki na płyciźnie patrzyły na ojca piszcząc i klaszcząc w dłonie z uciechy. Mężczyzna wypłynął na środek rzeki, po czym odwrócił się na wznak i zaczął płynąć z powrotem. Płynął wolno, z wysiłkiem, prychając głośno. Wydostawszy się na brzeg oddychał ciężko. Raptem odwrócił się w tyłem do rzeki i nadstawił ucha, ponieważ ze skarpy, na której wiła się asfaltówka, doleciał pisk hamulców, potem rumor, łomot i brzęk tłuczonego szkła. Przerażony zamarł w bezruchu.

Rybak nerwowym, szybkim ruchem odwrócił głowę w stronę skarpy, kobieta na kocu uniosła się i rozglądała wokół zalęknionym spojrzeniem, dzieciaki w wodzie umilkły.

Jedynie mężczyzna w bieli i kobieta z wózkiem nie zareagowali na hałas. Mężczyzna nawijał sobie na palec jasny kosmyk włosów kobiety.

 Pamiętasz? – pytał cicho – Pamiętasz?

Kobieta siedziała bokiem. Nogi – zgięte w kolanach – ułożyła jedna na drugiej, tułów podpierała lewą ręką. Patrzyła w ziemię. Bezmyślnie zrywała pojedyncze źdźbła trawy i słuchała w skupieniu słów mężczyzny. Na jej ładnej twarzy malowało się zmieszanie i lęk.

 No powiedz, pamiętasz?

Kobieta w milczeniu skinęła głową i ciepło spojrzała w oczy mężczyzny.

Ten w czerwonych kąpielówkach wdrapywał się na skarpę jak mógł najszybciej, pomagając sobie rękami, którymi chwytał się trawy. Za nim biegł chłopiec, a za chłopcem dziewczynka, krzycząc głośno: „Zaczekaj! Zaczekaj!”. Kobieta na kocu wpatrywała się w szczyt skarpy z ciekawością, ale była zbyt leniwa aby wstać i wdrapać się na asfaltową drogę. Mężczyzna w kąpielówkach znikł już z pola widzenia.

Rybak wstał, wyprostował się, ale nic to nie pomogło – w dalszym ciągu nic nie widział. Przez moment wahał się. Zerknął na spławik, który prawie nieruchomo trwał na powierzchni wody, potem rozejrzał się po murawie. Wreszcie wybrawszy odpowiednie miejsce wbił wędzisko w ziemię. Jeszcze raz popatrzył na spławik i potruchtał w kierunku skarpy.

Na tle granatowej chmury, która rosła z minuty na minutę, mignęła śmigła błyskawica, a po jakimś czasie, niby odgłos kamiennej lawiny, przetoczył się dudniący grzmot.

 Będzie lało – powiedziała jasnowłosa kobieta i popatrzyła z niepokojem na chmurę.

Chłopak był już u szczytu skarpy, dziewczynka mniej więcej w połowie. Nagle obsunęła się i zjechała prawie do samej dróżki. Rozbeczała się, straciwszy ochotę do dalszej wspinaczki. Rybak, przechodząc obok niej, przesunął ręką po jej włosach. Dziewczynka podniosła głowę i patrzyła na oddalającego się rybaka, ale nie przestała płakać.

 Chodź, córcia, chodź... Chodź do mamy – zawołała słodziutkim głosem kobieta leżąca na kocu.

Dziewczynka wstała i szlochając powlokła się w kierunku rozłożonego koca.

 Popełniliśmy błąd – mówił z emfazą mężczyzna ubrany na biało. Przyklęknął na lewym kolanie, a prawą rękę położył na ramieniu kobiety – Powinniśmy... – nie dokończył, bo kobieta zatkała mu usta dłonią. Mężczyzna chwycił tę dłoń oburącz i zaczął całować jej wnętrze. Kobieta przymknęła oczy.

Na szczycie skarpy pojawił się mężczyzna w kąpielówkach, chłopiec i rybak.

 Mieli szczęście – mówił rybak z wypiekami na twarzy – Gdyby tak jechali szybciej...

 Szkoda gadać – machnął ręką mężczyzna w kąpielówkach.

Dziewczynka, już utulona, leżała sobie na kocu obok kobiety.

Spławik drgnął. Raz, drugi, a potem jak kamień runął w głąb. Wędzisko zachwiało się i wygięło. Naprężona żyłka przesunęła się najpierw w górę ledwo przetaczającej swe wody rzeki, a potem nagle w dół. Wędzisko przeginało się tak, jak je pociągała żyłka, wyrabiając dołek, w którym tkwiło.

Mężczyzna w bieli całował teraz przegub ręki. Kobieta oddychała szybko rozchylonymi ustami. Głowę przechyliła na prawą stronę, bark uniosła nieco ku górze i przywarła nim do policzka. Mężczyzna przesuwał usta ku górze, w końcu wtulił je w zagłębienie na zgięciu łokcia. Kobieta zanurzyła palce lewej ręki w jego gęstych włosach. Rozległ się kolejny grzmot i powiał ostry wiatr rozniecając na dróżce tuman kurzu. Powierzchnia wody pomarszczyła się jak czoło mędrca. Jasnowłosa ocknęła się i otworzyła oczy. Delikatnie uwolniła dłoń z rąk mężczyzny.

 Boże, zmoczy nas – powiedziała z przestrachem.

Dołek, w którym tkwił kij wyrobił się już na tyle, że nie mógł utrzymać ciężaru wędki. Wędzisko runęło więc do wody. Grubszy koniec, wbity przedtem w darń, uwalniając się z dołka wyrzucił na wierzch grudkę ziemi.

Rybak, który razem z mężczyzną w kąpielówkach i chłopcem był już na dróżce, zerknął na miejsce, gdzie powinna sterczeć wędka.

– Kurde, wędka! – zawołał gdy zobaczył co się dzieje i puścił się w dół biegiem.

Mężczyzna w kąpielówkach zatrzymał się i patrzył. Kobieta na kocu przerwała ubieranie dziewczynki w sukienkę i też patrzyła na biegnącego rybaka. Mężczyzna w kąpielówkach dopiero po chwili zorientował się w sytuacji.

Tymczasem rybak był już przy samym brzegu i próbował wytracić szybkość. Lecz stopy obsunęły mu się po trawie i rybak wjechał do rzeki, gdzie – nie mogąc utrzymać równowagi – klapnął na pośladki wzbijając fontannę wody.

 Chi, chi, chi... – zachichotał mężczyzna w kąpielówkach.

Bezgłośnie zatrzęsła się też kobieta na kocu klaskając dłońmi o uda.

Kobieta o jasnych włosach okrywała niemowlę kocem. Mężczyzna ubrany na biało stał obok niej. Opatuliwszy dzieciaka wyprostowała zgięte plecy i prawą ręką chwyciła poręcz wózka.

 Muszę się pośpieszyć – powiedziała spoglądając na ciężką, skłębioną chmurę, która zasłoniła już prawie pół nieba.

 Kiedy się zobaczymy? – spytał mężczyzna.

Kobieta drgnęła jakby spłoszona jego słowami. Przesunęła dłonią po twarzy chcąc ukryć zmieszanie, popatrzyła na chmurę z rosnącym niepokojem, wreszcie spojrzała mężczyźnie w oczy i uśmiechnęła się do niego.

 Do widzenia – powiedziała cicho. Nagłym ruchem odwróciła się tyłem do mężczyzny, wypchnęła wózek na dróżkę i poszła śpiesznym krokiem przed siebie.

Mężczyzna w kąpielówkach zabierał się właśnie do wciągania spodni, ale widząc przechodzącą kobietę z wózkiem znieruchomiał i – podobnie jak ten ubrany na biało - patrzył na nią aż do momentu gdy zniknęła za krzakiem róży, gnącym się teraz pod naporem wiatru.

Wędka, której rybakowi nie udało się złapać, pożeglowała prawie na sam środek rzeki. Próbował ją gonić, ale widząc, że popłynęła z nurtem, wyskoczył na brzeg i pognał w dół rzeki.

Mężczyzna w kąpielówkach zapiął spodnie i zaczął składać koc. Jego kobieta obciągała na sobie sukienkę. Chłopiec z dziewczynką wygniatali z materaca powietrze. Potem mężczyzna zarzucił na ramię torbę, wziął pod pachę koc z materacem i wszyscy razem, całą rodziną, ruszyli ku skarpie. Wdrapywali się kolejno. Najpierw lekkimi skokami chłopiec, za nim kobieta ostrożnie, trzymając dziewczynkę za rękę i na końcu mężczyzna – wolno, lecz pewnie stawiając kroki.

Mężczyzna w bieli siedział samotnie na murawie. Na lewym kolanie – na którym klęczał – miał zieloną plamę. Przypalił papierosa i zaciągnąwszy się głęboko patrzył bezmyślnie na rozfalowaną powierzchnię wody.

Ze skarpy dobiegł trzask zamykanych drzwi. Potem rzężenie zapuszczanego silnika i jego warkot, gdy już zaskoczył. Zazgrzytała skrzynia biegów. Warkot wzmógł się, a po chwili zaczął cichnąć, aby w końcu zaginąć w szumie wiatru i sosen rosnących po przeciwnej stronie rzeki.

Spadły pierwsze, ciężkie krople. Jedna z nich siadła na papierosie, tuż koło filtra, rozlewając się w brunatną plamę. Druga spadła na sam jego koniec, gasząc z sykiem żar. Spadały coraz gęściej, aż w końcu przeobraziły się w potężną ulewę. Ubranie na mężczyźnie przemokło w jednej chwili i przybrało szarawą barwę. Mężczyzna podniósł się. Dróżką poszedł w kierunku krzaka róży, którego nie było już widać za ścianą wody lejącej się z nieba strumieniem. Wkrótce zatarła się także postać mężczyzny, a wraz z nim i cała reszta świata. Pozostała tylko szarość.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mamy miliardy z UE na KPO, a zwolennicy PiS i polexitu niezadowoleni

Im bardziej ludzie PiS angażują się w obronę ludzi, którym już postawiono zarzuty, tym bardziej PiS przypomina zorganizowaną grupę przestępczą

Szef PiS bardzo się objadł i miał surrealistyczne wizje. Kto wie, czy Jarosław Kaczyński nie wchłonął substancji sprawiających, że czarne zamienia się w białe, a białe – w czarne